Jakieś
10-30% z nas, rodziców słodkich pociech trafia na nauczycieli, wychowawców,
którzy rozumieją swoje powołanie. Rozumieją, że nie można dyskryminować nikogo
z powodu choroby, i że opieka nad KAŻDYM
dzieckiem z klasy, czy grupy to ich obowiązek. Natomiast dużo większa część z nas trafia
niestety na pedagogów, dla których jesteśmy problemem. To taki gatunek ludzi
„zrobię tyle co muszę, ale nic więcej. Przeczekam problem, w końcu minie”.
Wniosek? Niestety bardzo mało spośród nas, nauczycieli czuje prawdziwe
powołanie do tej misji. Nie pracy, nie zawodu, tylko misji. Bo prawdziwego
nauczyciela cechuje inna relacja z uczniem i rodzicem, niż „pracownik –
klient”. Jeśli ktoś teraz myśli „łatwo oceniać z boku” wspomnę, że jestem
nauczycielem szkoły średniej, i miałam kiedyś w klasie dziecko z padaczką,
wysłuchałam mamy, jak w razie czego postępować, i do głowy by mi nie przyszło,
że ktoś inny powinien to robić za mnie! Na szczęście nigdy nie doszło do ataku
choroby w szkole, ale wzięłam tę odpowiedzialność na siebie. Byłam pełna
strachu i obaw, ale czuwałam. Tak samo do ciężkich przypadków hipoglikemii
dochodzi w szkołach niezmiernie rzadko, trzeba tylko (albo aż) przyjąć
odpowiedzialność, czuwać i reagować odpowiednio wcześnie. Nie jestem typem
„polskiego narzekacza na wszystko”, ale muszę wylać swoje korytarzowe żale,
albo zwariuję! Po za tym jest to też „ku przestrodze” dla rodziców „świeżych
cukiereczków”:
Nigdy, ale to przenigdy nie
odkładajcie tematu szkolenia kadry „na później”, bo ono nie nadejdzie nigdy. Podczas
szkolenia kadry przez was – zbierzcie podpisy potwierdzające, że się odbyło. Nigdy,
ale to przenigdy nie przyznawajcie się do długiego urlopu. Ja popełniłam
wszystkie te błędy niestety, no i mamy marzec, a ja dalej (od października!!!)
siedzę na korytarzu.
To, że ja tu
„wariuję”, to najmniejszy problem. Zosia wykorzystuje moją obecność, czemu
trudno się dziwić, poza tym proces usamodzielnienia się zaczął się cofać,
dziecko 6 letnie nie może mieć mamy 24 godziny na dobę!!!
Na początku
– kłucie paluszków było „za trudne”, poza tym ta niepewność, kiedy badać
cukier, żeby nic nie przegapić – ok, rozumiem. Później – pojawił się sensor na
rączce, ale jak często trzeba go sczytywać, są też inne dzieci wymagające uwagi
– przestaję rozumieć… Ale robimy krok do przodu, pojawił się system on – line.
W sali Zosi stoi tablet na którym wielkimi cyframi wyświetla się poziom jej
słodkości, a ja już nie chcę dnia. Chcę dwóch godzin po śniadaniu, kiedy jest
najbezpieczniej, bo mamy dużą emocjonalną górkę, więc trzeba tylko przypominać
Zosi o wodzie. Nie. Poczekajmy. Niech się cukry ustabilizują, niech przestanie
chorować, niech będzie pompa… A tak naprawdę powinno to brzmieć: niech już będą
wakacje i będzie spokój. Tłumaczę, że ja te cukry również monitoruję w domu, w
razie niepokojącego trendu przyjdę (mam 5 minut) – nie, może jeszcze nie teraz,
czy nie lepiej byłoby, gdyby Zosia miała indywidualne nauczanie? Pewnie!
Pedagodzy! Odtrącający dziecko bardziej
doświadczone przez los! Córka, poza cukrzycą – zupełnie zdrowa, uwielbiająca
bycie z innymi dziećmi, już „za bardzo” uzależniona od mamy, właśnie tego
potrzebuje. Nauczania indywidualnego w domu. Świetnie!
Nie
zamierzam tego tak zostawić. Ponieważ – niestety - nie jestem typem wojownika –
oddałam sprawy w ręce męża (którego na początku powstrzymywałam, żeby nie
powiedział „za dużo”), teraz coś we mnie pękło, dałam mu wolna rękę, nie chcę
się denerwować kolejna rozmową.
Jednego
jestem pewna. Dla mnie najważniejsze jest dobro córki. Zanim Zosia pójdzie do
pierwszej klasy, musi trochę pobyć w grupie rówieśniczej sama. Musi wiedzieć,
że nie jest dla nikogo ciężarem, że nie jest inna – gorsza, i że bez mamy też
jest bezpieczna. W przyszłym roku szkolnym nasze życie musi wrócić do równowagi.
Zosia będzie w szkole, dla której żadne dziecko nie jest problemem, a ja – mam
nadzieję – wrócę do swojej pasji,
zgodnie z zasadą: „wykonuj w życiu to, co kochasz, a nie przepracujesz ani
jednego dnia”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz