poniedziałek, 17 lipca 2017

Planowanie niezaplanowanych wakacji

Liczenie, bilansowanie, planowanie, życie od godziny do godziny wg ściśle ustalonego "grafiku", ... nie macie dość rodzice cukiereczków?  Kiedyś tak wyglądało u nas również planowanie wczasów, ale po roku z piątym pasażerem na gapę - ct 1 - bardzo "usztywniającym" i upodabniającym do siebie każdy dzień poczuliśmy taką ogromną potrzebę spontanu, wolności i odrobiny szaleństwa, że...

Że w tym roku zamiast samolotu i wczasów zaplanowanych od a do z, postanowiliśmy wsiąść do samochodu, zabrać namiot i pojechać gdzieś na wybrzeże Włoch nad morzem Tyrreńskim, na jakiś kemping, najlepiej w lasku piniowym w okolicach Toskanii, może do małej miejscowości Molino lub gdzieś nieopodal. I tyle. Wiemy tylko kiedy wyjeżdżamy i kiedy wracamy, z kim jedziemy i oczywiście przygotowaliśmy się sumiennie jeżeli chodzi o cały ekwipunek, a przede wszystkim cukrowe sprawy, czyli...

Czyli Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego, insulinę krótko i długo działającą z dużym zapasem (żeby Zosia również zakosztowała wolności i sama mogła decydować kiedy pobiegnie z innymi dziećmi do morza zamierzamy przejść na insulinę długodziałającą w penie, a pompy używać tylko do podawania bolusów), glukagen, wkłucia i pojemniczki do pompy z dużym zapasem, sensory z dużym zapasem, glukometry, paski, czytnik Libre, peny, igły do penów, paski do sprawdzania zawartości ketonów, tabletki Dextro, cały przybornik do zmian wkłucia i dezynfekcji, bandaże i opaski na transmiter, wodoodporną saszetkę na pompę (gdy Zosia poczuje chęć kąpieli po pizzy na 3 godzinnym bolusie wydłużonym), oraz pojemniki i pojemniczki chłodzące, specjalne wkłady, a nawet lodówkę. No i oczywiście wagę, zeszyt cukrowych obserwacji, tablet (na którym wyświetlamy cukrowy wężyk w nocy i w razie czego włącza się alarm), telefony, sugarwatch-e i całą stertę kabli, kabelków i ładowarek oraz zapasowych baterii.

Plan trasy? Mniej więcej jest, chyba przenocujemy gdzieś po drodze. Plan wczasów? Spontan. Plan każdego dnia? Spontan. Posiłki? Mniej więcej zaplanowane te we własnym zakresie, pozostałe - zobaczymy. Ilość kempingów i wycieczek? W zależności, jak będziemy mieli ochotę. Namiot? Przetestowany. Spaliśmy w nim na działce u teściów, Zosia zachwycona, z wrażenia nie mogła zasnąć do 23. Cukry pod namiotem? Idealne! 80 - 90 prawie non stop, nawet wyzerowaliśmy bazę na 3 godziny.

Już się nie mogę doczekać tej "wolności", a jak wyjdzie w praniu opiszę w następnym poście, po powrocie. Życzę  wszystkim słodkim rodzinkom - również nam kochana Zosiu i Aniu -  udanego wakacyjnego wypoczynku, wyrównanych cukrów, słońca, radości, lodów na plaży i odrobiny szaleństwa w tym naszym zbilansowanym cukrowo życiu.








czwartek, 6 lipca 2017

Jak Dinogluk oswoił cukrzycę

Pomyślałam dzisiaj, że byłoby nieuczciwe wobec bohatera tytułowego przypisanie sobie wszystkich zasług w procesie godzenia się z chorobą przez Zosię. Otóż początki były ciężkie, każdy kto to przeszedł lub czytał mój pierwszy post to wie. Chciałam jakoś córce ułatwić proces adaptacji do zaistniałej sytuacji, więc kilka dni po wyjściu ze szpitala zabrałam ją do sklepu i poleciłam wybrać pluszowego opiekuna, który będzie zawsze przy niej i będzie nam pomagał pilnować wszystkich cukrowych spraw. Oczywiście wobec powyższego wybór padł na największego dinozaura, który - zgodnie ze swoim przeznaczeniem - dostał imię Dinogluk.

Już w pierwszy dzień od swojej diagnozy Dinogluk został odpowiednio wyposażony, dostał glukometr, nakłuwacz, peny, igły, glukagen, a nawet tabletki glukozowe (wszystko oczywiście wykonane ręcznie) i do dnia dzisiejszego - Dinogluk i Zosia zmagają się z cukrzycą razem, mają takie same wzloty i upadki. Słodki opiekun naszej córy jeździ z nią na wszystkie kontrole w poradni diabetologicznej, jak trzeba - leżą razem w szpitalu, nierzadko jest ważony, mierzony, ma sprawdzane ciśnienie lub po prostu zostaje osłuchany. Z racji na swoje gabaryty w samochodzie zajmuje całe jedno miejsce i jest oczywiście przez Zosię przypięty pasami. A w przychodni już nas nie wołają po nazwisku, tylko: "zapraszamy Zosię z ogromnym dinozaurem".

Oczywiście w tym samym czasie oboje zostali wyposażeni w sensory, transmitery oraz pompę insulinową. Pompa została wykonana z pudełka po cukierkach, ale ma prawdziwy dren z prawdziwym wkłuciem umieszczonym na "pośladku" dinozaura, a gdy Dinogluk odbywa wieczorną toaletę - zostaje odpięty od pompy i jak Zosia zabezpieczony specjalnie przeznaczoną do tego celu "zadtyczką".

Przy okazji zmagań Dinogluka z cukrzycą dochodzi do wielu pociesznych sytuacji, np. płakaliśmy z mężem ze śmiechu, gdy pewnego razu usłyszeliśmy jak Zosia z paniką w głosie krzyczy: "tata, szybko pomóż, Dinogluk ma powietrze w drenie i zaraz wybuchnie!" - oczywiście mąż jak najprędzej musiał zaradzić zaistniałej sytuacji.

Dzisiaj - obserwując moje dwie córki - uważam, że obie potrafią czerpać z życia garściami, obie są normalnymi, wesołymi i trochę humorzastymi małymi kobietkami. Zosia ma tak samo dobre, pełne miłości i dziecięcych fantazji i niespodzianek życie, jak Ania. Nie myśli non stop o swojej chorobie, raczej prawie wcale; choć z drugiej strony doskonale rozumie swoją sytuację, traktuje ją jak coś normalnego. Np. gdy otrzyma od kogoś coś słodkiego - przynosi mi i wie, że będzie to miała wliczone do najbliższego posiłku. Fakt, że to WIE sprawia, że w ogóle jej nie przeszkadza, że inne dzieci zjadły to wcześniej. Myślę, że ten proces adaptacji przeszedł tak sprawnie i naturalnie nie tylko dzięki nam, dorosłym. Myślę, że w magicznym dziecięcym świecie Zosi równie duże znaczenie miał fakt, że jej lęki i niepokoje dźwigał na swoich pluszowych barkach diabetyk - przyjaciel Dinogluk.