czwartek, 22 czerwca 2017

Modlitwa Zosi na dobranoc

Aniołku Boży Stróżu mój
Ty zawsze na straży mych cukrów stój.
Na czczo, po posiłku i w każdą godzinę
strzeż, bym miała przy sobie glukozę i insulinę.
Gdy glikemia zbyt szybko rośnie lub spada
niech Twój głos w mamy uszko zawsze podpowiada
by szybko podjęła właściwe działanie
Aniołku mój Stróżu, nim mi się coś stanie.
O sen spokojny dla mnie i czujny dla mamy
proszę Cię na koniec Aniołku kochany.

czwartek, 15 czerwca 2017

Pompowe rozprężenie

Pompowe rozprężenie... Dopadło mnie po miesiącu użytkowania tego cudownego urządzenia. A może powinnam je nazwać powrotem do normalności? Nie wiem. Zweryfikuje to pewnie czas, a dokładniej rzecz ujmując skoki glikemii i hemoglobina glikowana Zosi. Wszystko przez tą łatwość!

Łatwo jest "obliczyć" pizzę, lub fast food - a. Na penach? Nie wykonalne bez ogromnej góry cukrowej po 4-5 godzinach po posiłku.Teraz - sprawę załatwia bolus złożony 50/50 podany na 3 h, odpowiednia pora i odpowiednia dawka ruchu.

Tłusta kolacja? Na penach - nie było szans. Taki posiłek generował długą, trzykorektową noc cukrowego szczytowania na poziomie 250-350. Teraz? Bolus przedłużony - nawet do 4, 5 godzin załatwia sprawę.

Ekstra przekąska? Na penach - nie było szans na dodatkowe kłucie, zresztą - nie podam  0,15 jednostki insuliny! Teraz? Nie codziennie, ale w upalną niedzielę, gdy wszystkie inne dzieci akurat dostają loda... Albo - gdy u kogoś zupa jest godzinę przed drugim daniem... Czemu nie? Takie to proste! Podać odpowiednią ilość insuliny do każdej "części" posiłku w odpowiednim czasie...

A dieta? Ileż można wciskać Zosi na siłę razowy chleb lub bułkę, aż jej całkiem zbrzydnie, a inni jedzą biały. Ileż razy - latem - można odmówić loda, gdy wszyscy na około jedzą. A płatki na mleku? Moje córki lubią zdrową wersję - płatki owsiane, orkiszowe, musli, owoce, miód... Ale zawsze wybijały w pierwszej godzinie pod sufit - za dużo węglowodanów prostych! Ale już na penach wymyśliłam, jak je okiełznać. Na początku posiłku Zosia zjada tyle plasterków żółtego sera, lub jajka (lub dowolnych kalorii białka+tłuszcze), żeby bilans węglowodany kontra białka tłuszcze wynosił 50/50. I to wystarczy!!! Glikemia po takim posiłku zachowuje się wzorowo!

Ale używając pompy - łatwo jest wracać do mniej zdrowych nawyków żywieniowych, bo przy dobrze ustawionym bolusie - nie rozhuśtują cukrów! Służą temu również częste wypady weekendowo - grillowo - wakacyjne, nieraz w porze posiłku. Ach to lato, słońce, wytęskniony luz i pompa...

Nie licząc tych "ekstra dni" i "ekstra wydarzeń" staram się utrzymywać posiłki i rachunki w ryzach jakościowo - czasowych, ale jest ciężko bez przymusu " bo dodatkowe kłucie" lub "bo cukry się rozchwieją".

Ok. Dość marudzenia. Wracam na hamak w ogrodzie mojej siostry - podczas jednego z weekendowych wyjazdów. A przy okazji - dzisiaj też nagrzeszyłam. Białą, suchą bułką - podaną wygłodniałej Zosi o przypadkowej porze w kościele, na Mszy Św. po dłuższej procesji, niż myślałam. Oczywiście musiałam również podać bolusa - więc podniosłam córce piękną, białą sukienkę, i oczom ciekawskich wiernych po naszej lewej i prawej stronie ukazały się majtki z Elzą i nasza pompa insulinowa... Na szczęście glikemia stanęła na właściwym poziomie. Ale dość o tym. Przymykam oczy. Ptaszki śpiewają, słoneczko grzeje... Czego chcieć więcej? Luz blues i spokój. W końcu nam, mamom cukiereczków też się coś od życia należy!

czwartek, 1 czerwca 2017

Dzień tylu słodyczy, ile sobie słodkie dziecko życzy

Dzień Dziecka świętowałyśmy z moimi córami - słodką Zosią i "nie słodką" Anią - pod hasłem: "nie ma posiłku bez słodyczy". Po obiedzie złożonym z dwóch dań - 1. pieczone ziemniaczki z jajkiem sadzonym i sałatą, 2. lizak i dwie czekoladki - udałyśmy się po wymarzone drobiazgi do sklepu oraz do eko parku z takimi atrakcjami jak: długie zjeżdżalnie - fale, park linowy, strefa gier kreatywnych, ścianki wspinaczkowe, tor przeszkód, czy interaktywna piaskownica. W skrócie - trzy aktywne godziny to było za mało... Mniej więcej w połowie biegania były oczywiście lody, po drodze - dużo słodkich "dojadek" ładujących akumulatory, a na zakończenie - pizza. Ależ było radości!!! Moja słodka Zosia bawiła się równie cudownie jak "nie słodka Ania" i obu w ten dzień uśmiech i ślady słodkości nie schodziły z buzi.

A nasza zołza ct1? Jakoś tak odeszła w cień, nie miała wyjścia! Pompa - nie licząc lodowego deseru - przeleżała około 3 godziny w samotności w mojej torbie, lody i pizzę liczyłam "na oko" przy pomocy "wujka google" i "cioci ilewazy.pl", za wagę robiły moje dłonie, a ponieważ było dużo ruchu - mnożyłam jeszcze to, co mi wyszło przez "współczynnik wykończenia 🙂", czyli obniżałam, obniżałam, obniżałam... O dziwo, bolusy obliczone tą metodą zbijały cukier idealnie, a nawet umożliwiały słodkie bonusiki. Podsumowując - dzień dziecka okazał się dniem zielonym (z przedziału 80 - 140), nie licząc dwóch szybko zbijalnych górek - jednej do 160, drugiej - nocnej do 210.

A słodkie paluszki? Też z okazji dzisiejszego święta odpoczęły! Dziś były kłute tylko cztery razy. Nauczyłam się polegać na wskazaniach mojego SUGARWATCH - a (z odczytami z libry). Z reguły mierzę cukier glukometrem przed każdym posiłkiem, gdy jest niepokojący spadek lub gdy góra cukrowa nie maleje dwie godziny po posiłku. Poza domem, gdy jest dobry sensor - rzadziej. W ruchu  - poniżej 110 z trendem "szybko w dół" dosładzam, natomiast w  górę - nawet po posiłku - cukier maksymalnie dobija do 160 i sam spada.

A co dał Zosi SUGARWATCH? Wolność!!! To, co mamusi 🙂. Nie biegam za nią z glukometrem, tylko siedzę sobie na ławeczce, czytam książkę, gazetkę, lub nowinki na fb i tylko zerkam na zegarek. Gdy glikemia zbliża się do 110 - podchodzę do Zosi, wciskam do uchachanej paszczy słodkie conieco - i wracam na ławeczkę. Potem przez 15  min baczniej obserwuję cukry, aż się poprawią. Ot cała filozofia. Relaks na świeżym powietrzu, chwila (3 godzinna!!!) dla siebie i świadomość, że dzieci są bezpieczne i zadowolone... Cudownie... Zaraz zaraz, to był dzień mamy, czy dzień dziecka? Chyba jedno i drugie!