poniedziałek, 13 listopada 2017

Ku przestrodze...

A może tytuł powinien brzmieć: "moje córki czarodziejki"?

Otóż wracaliśmy wczoraj z bardzo intensywnego weekendu w górach Izerskich, zorganizowanego dla rodzin cukrzycowych z kilku województw przez pewną prężnie działającą federację. Pełen szacunek i uznanie dla organizatorów! Było rewelacyjnie, my - słodcy rodzice - w końcu mogliśmy porozmawiać z ludźmi, którzy nas rozumieją. One - nasze słodkie skarby - w końcu zobaczyły, że nie są same. Zawarły słodkie znajomości, podczas wspólnych zajęć, zabawy i pełnych atrakcji kilku dni - troszczyły się o siebie, interesowały się swoimi cukrami i historią choroby, a jednocześnie potrafiły się zapomnieć w zabawie, śmiać się do łez i wariować z nadmiaru wrażeń. Myślę, że Zosia wróciła podbudowana, z poczuciem że jest członkiem pewnej słodkiej społeczności, wcale nie płaczącej i zamartwiającej się chorobą; tylko radosnej, zorganizowanej, wspierającej i czerpiącej z życia 100%, albo nawet 200!!!

Ale nie przed tym chcę was przestrzec, do takich wyjazdów gorąco zachęcam! Historia, którą chcę opisać przytrafiła się nam mniej więcej w połowie drogi powrotnej, gdy wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że czas coś przekąsić. Zatrzymaliśmy się w Mc Donalds, gdzie jadamy dość rzadko, ale do tej pory nic podobnego się nam nie przytrafiło! Ania i Zosia zaczęły nas oczywiście męczyć o zestaw Happy Meal z zabawką, doszło już prawie do łez - ale z racji wcześniejszych ustaleń nie ulegliśmy. Zrealizowaliśmy zamówienie, jak zwykle z colą zero i przystąpiłam do mojej ulubionej części w tej restauracji - czyli do sumowania obliczonych już kalorii z tabelki. Ponieważ Zosia była przesłodzona aż do 255 mg/dL, podałam wyjątkowo bolusa od razu z korektą i nakazałam jej dużo pić i czekać, aż cukier zacznie spadać. Mija 20 minut, nic. 30 - nic. 40 - cukier pionowo do góry!!! Co się dzieje? Mąż odruchowo spróbował resztkę coli Zosi - i mówi, że jest słodka. W pierwszej chwili nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Na szczęście mąż zachował zimną krew i... przebadał colę zapasowym glukometrem - cukier HI!!! Masakra!!! Podałam ponad ćwierć litra słodkiej coli dziecku z glikemią 255!!! Oczywiście po interwencji przyniesiono nam colę zero (też ją przebadaliśmy - cukier LO!!!), ale że byłam wkurzona, to mało powiedziane!!! W drodze często zamawiamy colę zero, nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby ją sprawdzać! Okazało się jeszcze, że dwa stoliki dalej siedzi inna rodzina z naszego wyjazdu, podeszliśmy ich ostrzec - okazało się, że ich słodka córa również wypiła nieświadomie słodką colę!!!

Co zrobiłam? Dobiłam  Zosi kolejnego bolusa - na równowartość wypitej coli - i po kolejnych 30 minutach bidulka mogła w końcu zjeść zimnego hamburgera i owocogurt z rozmiękłymi płatkami... Potem - z drugą słodką mamą - poinformowałyśmy panią kierownik o zaistniałej sytuacji. Że pracownik nie może bagatelizować zamówienia na colę zero i lać zwykłej, ponieważ w przypadku naszych dzieci - chodzi o życie!!! Że nasze dzieci przez tę ignorancję miały ponad 300 mg/dL cukru we krwi, co może skutkować powikłaniami. Że przez zaistniałą sytuację musiały głodne czekać nad pachnącym posiłkiem godzinę, a potem - jeść zimny i niesmaczny. Pani kierownik na szczęście stanęła na wysokości zadania, bardzo nas przeprosiła za zaistniałą sytuację, szczerze zmartwiła się o dzieci i chciała pomóc - niestety wszyscy wiemy, że nie dało się zrobić już nic... Za wszelką cenę chciała to dzieciom wynagrodzić - wyszliśmy więc z kilkoma zaproszeniami na bezpłatne zestawy w dowolnym Mc Donald's - ie w Polsce oraz.... nasze córki dostały po dwie zabawki dołączane do zestawów dla dzieci (a my nie chcieliśmy się zgodzić na jedną dla każdej; czarodziejki, czy co??? gdzie nasza umowa???) - i były mega zadowolone z obrotu sprawy...

My natomiast, chyba jeszcze długo będziemy sprawdzać poziom cukru...  jeszcze zanim dostanie się do organizmu Zosi...