Kolejny dzień na twardej ławce na przedszkolnym korytarzu.
Kolejny dzień śledzenia w Internecie nowinek związanych z cukrzycą oraz losów
osób w podobnej sytuacji. Kolejny blog, i kolejny, i kolejny… na temat: jak
nauczyciele i dyrekcja utrudniają i tak skomplikowane życie rodziców dzieci
chorych na cukrzycę – tylko dlatego, że w tym kraju brak regulacji prawnych z
tym związanych.
Zaczyna rodzić się
we mnie bunt. Dość!!! Nauka kontroli
poziomu cukru i odpowiedniej reakcji przeciętnemu człowiekowi zajmuje kilka
godzin, a wszyscy nauczyciele i tak odpowiadają za życie i zdrowie wszystkich
dzieci. Moje dziecko może nagle dostać hipoglikemii wymagającej użycia
glukagenu, a inne dziecko może rozwalić sobie głowę na placu zabaw i również
stracić przytomność, czym te sytuacje się różnią? Niczym!!! Dlaczego ode mnie
się wymaga podpisanego pisma od lekarza,
że należy ten lek podać i ile (choć oddaliśmy z mężem bardzo szczegółową
instrukcję – zgodę), a od pozostałych rodziców nie wymaga się takiego pisma –
jak postępować w razie utraty przytomności, czy w razie konieczności
resuscytacji? Obie te sytuacje wymagają natychmiastowego ratowania życia. A
prawdopodobieństwo obu tych zdarzeń jest równie małe, nawet nie wiem – czy w
przypadku hipoglikemii nie mniejsze (przy dobrze kontrolowanej cukrzycy i
pomiarach co godzinę). Dlaczego więc po dwóch tygodniach siedzenia na korytarzu
cały czas słyszę: panie się boją, nie chcą się szkolić – rozumie pani (NIE, NIE ROZUMIEM!!!) , za duża
odpowiedzialność, bardzo proszę się nie oddalać i być cały czas w pobliżu.
Dlaczego jak mierzę córce cukier nikt nie pyta: ile było? Jak pani zareaguje?
Czy tak trudno jest zmierzyć cukier, podać coś słodkiego lub zadzwonić po mnie,
że jest za duży? (mieszkam 5 min drogi od przedszkola, na korektę zawsze
mogłabym podejść). I wreszcie: Jak można
być nauczycielem i bać się ratowania życia??? Bać należy się braku reakcji, w
naszym kraju jest to niezgodne z prawem!!! Strach posyłać nawet zdrowe
dziecko do takiej placówki!!!
Co zrobię? Rok wytrzymam, i tak mam urlop. Robię to tylko
dla Zosi, nie chcę, żeby w tej trudnej dla siebie nowej sytuacji jeszcze
musiała zmieniać środowisko. A wiem, że są przedszkola, w których nauczyciele i
dyrekcja wychodzą z inicjatywą, nawet podają dzieciom insulinę i liczą posiłki.
Natomiast na pewno zrobię wszystko, żeby za rok nasze
życie wróciło do normalności. Zamierzam poszukać szkoły, gdzie nauczyciele nie
boją się odpowiedzialności za dzieci, zgodnie z wykonywanym przez siebie
zawodem. Spróbuję wrócić do pracy dzięki systemowi ciągłego monitorowania
cukru. Czytałam o rozwiązaniach dzięki którym mogłabym kontrolować poziom cukru
stale, system ten umieszcza dane w chmurze – i nawet w pracy - na komputerze,
zegarku, telefonie lub tabelecie mogę śledzić glikemię Zosi. Przy odpowiedniej
współpracy ze szkołą, kontakcie telefonicznym i umiejętności obsługi pompy
przez nauczyciela (co nie jest trudne, a mam nadzieję, że pompa która miała być
za miesiąc – za rok już będzie!!!) – mogłabym pracować!!!
Ponad miesiąc zajęło mi to „odkrycie”. Czy początkujący
rodzic CUKIERECZKA nie powinien być na „dzień dobry” o pewnych kwestiach
informowany? O tym, że Polskie prawo mu nie pomoże, szkoła mu nie pomoże, a
żeby znaleźć naprawdę dobre i ciekawe rozwiązania – musi przez miesiąc przekopywać
zasoby Internetu? CZEMU NIKT NAS NIE
INFORMUJE O NAJLEPSZYCH ROZWIĄZANIACH OD RAZU? Może dlatego, że firma, która
produkuje ten sprzęt, w danym szpitalu nie wysłała lekarzy na „darmowe”
szkolenie i nie rozdała przysłowiowych długopisów?
Cukrzyca naszego dziecka nie wywróci do góry nogami
naszego życia – przystosujemy się, jak każdy człowiek - codziennie mamy nowe 24
godziny na szczęście! Cukrzyca naszego dziecka wywróci do góry nogami nasze
poczucie patriotyzmu, wiarę w Polski system i Polskie regulacje prawne.
Cukrzyca naszego dziecka sprawiła, że czujemy się w tym
kraju jak sieroty.