poniedziałek, 19 września 2016

JAK MOJE MACIERZYŃSTWO ZAMIENIŁO SIĘ W ALGEBRĘ, CZYLI JAK NAGLE ZOSTAŁAM MAMĄ CUKIERECZKA



Początek…
 
Kończy się lato i wakacje, i kończy się – choć jeszcze tego nie wiemy – beztroskie i pozbawione problemów (dopiero teraz to widzę) życie mojej rodziny – czyli mnie, męża i dwóch ślicznych, zdolnych i dotychczas zdrowych córek.

Zaczynają kończyć się upały, a moja młodsza 6 letnia córka nadal dużo pije i często chodzi do toalety. Często też jest nadpobudliwa (dopiero teraz to widzę), złości się i płacze. Po dwóch tygodniach stwierdzam: coś tu nie gra, może to pęcherz? Biegnę więc z córką następnego dnia do pediatry nawet nie podejrzewając, że pewien etap życia mojej rodziny – beztroski, łatwy i przyjemny (dopiero teraz to widzę) właśnie minął bezpowrotnie. Potem – szybka piłka: badanie cukru – 315 na czczo, szpital jeden, potem – karetka na sygnale, szpital drugi – oddział diabetologiczny: kroplówka, płacz, badanie krwi, płacz, diagnoza, płacz, zastrzyki z insuliny – na siłę i płacz, mierzenie cukru – na siłę i płacz, ustalanie co Zosia zje, zastrzyk, niedobre – płacz, wmuszanie jedzenia, płacz, strach, przerażenie, ……… O Boże, czy tak będzie teraz wyglądało nasze życie?

Lekarze mówią: cukrzyca typu 1. Nieuleczalna, insulinozależna, do końca życia. Moja mała, kochana, niewinna, beztroska córeczka już nigdy nie będzie zdrowa. Patrzę na Zosię i płaczę. Jedną noc, drugą, trzecią… W dzień – obojętność, rutyna, zajęcia codzienne – jakoś leci. Przyjaciele mówią - odwaga i siła. Ja – ucieczka w obojętność i dbanie o córeczkę. Nie myśleć. Działać. Myśleć i czuć = cierpieć.

Minął miesiąc. Od trzech tygodni jesteśmy w domu. Nie wiedziałam, że moje zdolności matematyczne sprawią, że będę lepszą mamą. Rano – pobudka, mierzenie cukru, planowanie śniadania: co Zosia zje, ważenie, obliczanie kalorii białek, tłuszczy i węglowodanów – zły bilans. Przekonywanie Zosi, żeby zjadła mniej jabłka, a więcej sera. Udało się. Obliczanie ilości insuliny, zastrzyk, je. Uf. Trzeba namawiać i przekonywać, że ma zjeść wszystko. I tak 4-5 razy na dzień. Pomiędzy tym planowanie wyjścia na plac zabaw, mierzenie cukru, po 45 min mierzenie cukru, po wysiłku mierzenie cukru. W nocy – mierzenie cukru. Jak za niski, dosładzanie, za wysoki – obserwacja i korekta, liczenie, obliczanie, przeliczanie, liczenie, liczenie, liczenie…..

Ups, mam drugą córkę Anię. Starszą, zdrową. Więcej wymagam, częściej krzyczę, mówię: przecież Zosia jest chora, … STOP! Muszę poświęcać jej więcej czasu. Ona też przeżywa chorobę siostry, posmutniała. Upewnia się: mamusiu, czy nasze życie będzie wyglądało tak jak dawniej? Mówię: tak kochanie, zrobimy z tatą wszystko, żeby tak było. Staram się. Ale częściej płaczę, jestem nerwowa, ciągle zajęta lub po prostu nie mam siły. Nie. Nasze życie nigdy nie będzie takie, jak dawniej. Teraz planujemy dzisiaj. Żeby było dobrze, w zgodzie, bez nerwów, normalnie. Rachunkowo, algebraiczne, ale normalnie. Uf. Minął kolejny dzień. Jutro będzie trochę łatwiej.

No i te pytania Zosi. Mamusiu dlaczego ja akurat muszę mieć chorobę, której nie da się wyleczyć? Płacz. Wzięłabyś tę chorobę za mnie, gdybyś mogła? Mówię tak, płacz. Czemu Bóg pozwolił, żebym zachorowała? Płacz. Mamusiu ja nie chcę być chora cale życie. Ja też nie chcę córeczko. Zrobię wszystko, żebyś żyła jak dawniej. Płacz, bezsilność.

Po miesiącu jest łatwiej? Nie wiem. Jakoś idzie z marszu. Dajemy radę. Ale smutek pozostał. I algebra, zamiast spontaniczności. Spontanicznie tylko skacze Zosi glikemia i robi z moją algebrą co chce.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz