piątek, 17 marca 2017

Mamo, czy jutro będą pierogi i "ścieżka zdrowia" szlakiem przychodni

Dzieci chore na cukrzycę, ograniczone różnymi dietami mają cudowną umiejętność szanowania i doceniania każdego "przysmaku", jaki pojawi się na talerzu. Oczywiście nie chodzi tu tylko o chipsy, czekoladki i cukierki...


Jednym z przysmaków Zosi, który od diagnozy pojawia się rzadko na stole  - z racji dużej ilości tłuszczy wybijających w nocy - są pierogi z mięsem. Wybrałyśmy się dzisiaj z córą na spacer, przechodzimy nieopodal naszej ulubionej pierogarni, nagle - stanęła jak wryta, uniosła lekko głowę, przymrużyła delikatnie oczy i z rozanieloną miną powiedziała: mamo, jak tu cudownie pachnie pierogami z mięsem, chcę je zjeść natychmiast!!! Nie ruszę się stąd nawet na krok, żeby nie stracić tego zapachu! Po jakimś czasie udało mi się przekonać Zosię do kontynuowania spaceru, ale sposób był tylko jeden. Obiecałam, że jutro na obiad będą pierogi. Rozumiecie? Nic nie było tak atrakcyjne: spacer brzegiem rzeki, karmienie kaczek, przejażdżka karuzelą, ... jak te pierogi. Coś pięknego!

Przysmakiem  jest również owsianka z odrobiną miodu (która przed diagnozą była paskudna), dżem bez cukru, ciasteczka z ksylitolem, kotltety mielone panierowane w siemieniu lnianym i płatkach owsianych, a nawet... zwykłe jabłko, pomelo, surowa marchewka, czy zwykła biała kajzerka.  Te "rarytasy" Zosia próbuje - z wyżej opisaną rozanieloną miną - na początku danego posiłku, potem próbuje jeść resztę produktów - co jakiś czas podgryzając i zachwycając się smakiem ulubionego przysmaku - dopiero jak zostanie ostatni "gryzek", zostawia go na koniec, i delektuje się nim po posiłku mówiąc, że najlepsze na końcu. Myślę, że każdy z nas mógłby się uczyć szacunku do tego, co mamy na talerzu i doceniania różnorodnych smaków od słodkich dzieci. Zawsze niesamowicie mnie to wzrusza. Ten stosunek Zosi do jedzenia, i to - jak potrafi czerpać radość i szczęście z najdrobniejszego drobiazgu, z najzwyklejszych rutynowych czynności. Myślę, że to, z czym się zmagają nasze słodziaki to taka przyspieszona lekcja życia, nabycie pewnej dojrzałości, której brakuje nawet niektórym doroslym... Jakby nie było, jest to jakiś plus z obcowania z tą zołzą ct1 na codzień.

To był taki optymistyczny akcent na koniec tygodnia z katarem, spędzonego pod hasłem: ścieżka zdrowia szlakiem przychodni. Poniedziałek - odbieramy wyniki wymazu z gardła, jest ok. Wtorek - konsultujemy to z naszą pediatrą, która kieruje nas jeszcze na badanie krwi, z racji często pojawiających się infekcji. Środa - wizyta w laboratorium. Czwartek - katar dalej paskudny, cukry dalej wysokie w nocy, a z badań wynika, że mam zdrowe dziecko.  Wobec powyższego nasza pediatra kieruje nas do laryngologa. Piątek - wizyta u laryngologa - oczywiście prywatna (na nfz miałaby miejsce końcem maja :-)). Werdykt - na 99% alergia, mamy zalecenie do konsultacji w poradni alergologicznej, więc weekend odpoczynku, i od poniedziałku - ścieżka zdrowia ciąg dalszy. A cukry Zosi? W dzień już są lepsze, obniżamy lekko przeliczniki. Najbardziej się wystraszyłam w czwartek, w drodze do przychodni. Dobrze, że monitorujemy glikemię non stop! Idziemy tuż po posiłku - cukier spada, na 96 i pionie w dół myślę - już posiłek powinien "zaskoczyć", jeśli nie - po następnym spadku badamy z paluszka. Minęło 5 min, spoglądam na zegarek - 47. Stanęłam jak wryta, ale pomyślałam, że wynik jest trochę zaniżony, a tu z paluszka wyszło 49! Nafaszerowałam więc Zosię glukozą i kawałkiem bułki, ponieważ do przychodni jeszcze był kawałek, a do domu - po godzinie - wróciłyśmy z cukrem 160.

Mężu - dzięki Ci za serwer z cukrami Zosi, i za zakup i zaprogramowanie niezbędnych sprzętów i gadżetów, twórcom tych cudów - rodzicom cukiereczków - dzięki za darmowy dostęp do lepszego życia, Boże - dzięki Ci, że zmagamy się z tym dziadostwem w czasach sensorów sczytujących glikemię non stop! Dzięki temu życie nadal jest piękne i mniej ryzykowne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz