Jestem osobą
wierzącą w Boga, nie pecha. Ale wczoraj, 13 lutego przez moment było inaczej. Na
szczęście szybko dostałam bardzo czytelne pouczenie na temat, że nasza
perspektywa postrzegania rzeczywistości jest bardzo ograniczona, a do tego mamy
wyjątkowy talent na jej podstawie wydać błędny osąd. Na szczęście jest Ktoś,
kto każdą naszą porażkę potrafi przekłuć w sukces… A było tak:
Wróciłam z Zosią
z przedszkola, zjadłyśmy obiad, i już zamierzałam zapaść w moją ulubioną,
poobiednią drzemkę, gdy nagle… sensor na ramieniu córki przestał działać. Zdarzyło
się nam to po raz pierwszy, był to już chyba ósmy (czy dziesiąty?) sensor, na
domiar złego ostatni, który mieliśmy w domu (nowe miały przyjść dopiero za dzień
lub dwa…). W tym momencie straciłam grunt pod nogami. Radziłam sobie bez niego
po wyjściu z Zosią ze szpitala, ale wtedy nie miałam pojęcia o tendencjach! W
zasadzie mając tę wiedzę przekonujemy się, że mają one dużo większe znaczenie niż
to, ile tego cukru w danym momencie faktycznie jest. Wiedząc, jak szybko cukier
potrafi spaść z 200 do 60 (u Zosi czasem nawet w 30 minut) i mając świadomość, że
córa jest po chorobie, i jesteśmy na etapie zmniejszania przeliczników, drugi
raz w historii choroby Zosi w ciągu sekundy zawalił mi się świat (na pewno spotęgował to odczucie ogromny brak snu…).
Zamiast ułożyć się do wyczekanej drzemki - usiadłam, zadzwoniłam do męża (który
zareklamował sensor i ogłosił na pewnym portalu cukrzycowym, że „na gwałt”
potrzebujemy nowego), i rozpłakałam się z bezsilności. Wtedy podeszła do mnie moja
sześcioletnia, dojrzała córeczka, przytuliła mnie, i powiedziała spokojnie: „mamusiu
nie martw się, przecież kiedyś bez sensorów radziłaś sobie świetnie z moimi
cukrami, a ja teraz czuję się na cukier 110” (cukier wynosił wtedy 106). Ogarnęłam
się szybko, i zawstydzona lekko dojrzałością Zosi, której mi zabrakło - zostałam
postawiona do pionu. Do końca dnia mierzyłyśmy glikemię z palca co godzinę; ale
cały czas byłam pełna obaw, jak minie noc, jak minie kolejny dzień w zerówce
bez ciągłego podglądu glikemii. I wtedy miały miejsce dwa niesamowite
wydarzenia:
Kolejny raz przekonałam
się, jak dobrzy mogą być ludzie! Odezwała się do nas pewna pani ze słodką
córeczką (na forum cukrzycowym) i zaproponowała pożyczkę. Mało tego, okazało się,
że jak Zosia zachorowała, dostaliśmy od wspólnego znajomego jej numer telefonu,
w razie gdybyśmy potrzebowali wsparcia!!! Spośród tysięcy osób, zareagowała właśnie
ona! Niesamowite. Oczywiście mąż pojechał po sensor i wrócił z nim parę minut
po północy. Śmiejemy się teraz, że Zosia dostała Walentynkę od swojego Anioła
Stróża. Czy mogłyśmy dostać większy dowód Miłości?
Kolejna
sprawa. Cukry Zosi skaczą. To ich ulubione zajęcie 🙂 Nie było dnia (od diagnozy), żeby „górka po posiłkowa” nie przekroczyła
200, lub któryś dołek nie zjechał w okolicę „dolne 80”. Natomiast wczoraj, 12
pomiarów z palca (od 14 do 2 w nocy, z dwoma posiłkami po drodze) mieściło się
w przedziale (80, 140). Jak to możliwe?
To był długi,
zaskakujący i pouczający przełom „pechowego trzynastego” i Walentynek. Ja
dostałam pstryczka w nos, zostałam wybita z rutynowego już polegania na sprzętach
elektronicznych, dzięki czemu znów jestem czujna, wiem, że jutro zawsze może zaskoczyć.
Znów przekonałam się również, że świat jest pełen Aniołów. I że nigdy, przenigdy nie jesteśmy z problemem
sami, tylko trzeba się otworzyć. A Zosia? Stwierdziła, że musi wycałować
swojego Anioła Stróża po stopach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz