Na początku (po
diagnozie) byłam zbyt „idealna”.
Zmieniłam
Zosi dietę, liczyłam co do grama, pilnowałam, żeby zjadła wszystko o
wyznaczonej porze. Teraz wiem, że rygor w cukrzycy jest konieczny, ale bez
przesady, nie może odbierać dziecku odrobiny swobody i radości życia. Gdzie
jest złoty środek? To jest dla mnie – umysłu ścisłego – w tej chorobie
najtrudniejsze. Myślę, że wciąż bliżej mi do „ideału rachunkowego”, niż do
pełnej wyrozumiałość mamy. Ale pracuję nad tym, bardzo intensywnie. Staram się,
aby na talerzu znajdował się kompromis, miedzy tym co Zosia lubi, a tym co jeść
powinna. Niestety smaki Zosi pozmieniały się kompletnie, nie wiem, czy to
sprawka insuliny, czy po prostu zwykła kolej rzeczy. Kiedyś uwielbiała wręcz
mięso, szynki, w ogóle lubiła jeść. W tej chwili każde mięso jest „żylaste i obrzydliwe”,
więc większość naszych sporów talerzowych przebiega właśnie pod hasłem:
paskudne mięso, obleśna szynka, śmierdząca kiełbasa, itd. Oczywiście szukam
złotego środka. Ale jest trudno. Jednak staram się być coraz bardziej
wyrozumiała żywieniowo, czyli zamieniać, odliczać lub doliczać, tzn. pozwalać
na niewielkie odchylenia ilościowo jakościowe, po których po prostu
intensywniej obserwuję cukry.
A co z
wychowaniem? Też moja wewnętrzna potrzeba wychowania grzecznego dziecka,
któremu nie ulega się w złości, nie pozwala się na bicie i obelgi; zderzyła się z faktem, że przy zbyt dużym
cukrze – wychodzi z Zosi obrażaluch, beksa i panikara, a przy zbyt małym –
wrednialec złośliwy z kategorii „bez kija nie podchodź”. I jak tu nie pozwolić
na za dużo, ale z drugiej strony nie karać za chorobę? To trudne. Ale na
spokojnie łatwe do rozróżnienia. Tylko czasami brak siły i czasu na to
„spokojnie” właśnie. Ale znów staram się. Próbuję znajdować kompromisy między
wyrozumiałością a konsekwencją.
Jednak na te
wszystkie dylematy jest jeden, cudowny, sprawdzony i idealny sposób. Wyłączyć
na moment przeliczanie, ciągłe staranie się być najlepszą mamą, dążenie do
ideału, (na początku cukrzycowych perypetii te sprawy są wstanie przysłonić to,
co w byciu mamą jest najważniejsze…) – i
po prostu i przede wszystkim kochać swoje dziecko. Kocham Zosię taką, jaka
jest. I gdy popłaczemy i poprzytulamy się razem, a potem pośmiejemy się ze
swoich głupot – jest dobrze, idealnie i w sam raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz