Czyli
autoterapia, podsumowanie minionych dwóch miesięcy i apel do najbliższych…
Wiadomość,
że twoje dziecko będzie chore całe życie to ogromny cios. Pierwszą reakcją jest
kompletne załamanie, początki depresji i uczucie bezsensu i beznadziejności
dalszego rodzinnego życia. W głowie kotłują się pytania: dlaczego? Dlaczego
ona, dlaczego my, dlaczego na całe życie, dlaczego teraz, dlaczego już nie jest
tak jak kiedyś… Wydaje się niemożliwe pogodzenie się z nową sytuacją, myślisz:
dawniej było tak dobrze, beztrosko, niech to wróci! I płaczesz, płaczesz,
płaczesz… Wydaje Ci się, że już nigdy nie będziecie tacy szczęśliwi, jak wtedy.
Myślisz sobie: już nigdy nie będę miała zdrowych dzieci. Porównujesz się z
innymi, którzy żyją zdrowo i spokojnie jak dawniej.
Rodzina
smutnieje… Mąż płacze wieczorami i przestaje żartować. Zosia pyta, dlaczego ta
cukrzyca musi być na całe życie i krzyczy, że jej nie chce. Ania nie może sobie
znaleźć miejsca, pyta ciągle, czy będzie jeszcze tak jak dawniej. A ja? Próbuję
odpowiadać na wszystkie pytania córek, próbuję pocieszać, ale nie wychodzi…
W pewnym
momencie uświadamiasz sobie, że jesteście nieszczęśliwi. I trzeba się zmierzyć
z odpowiedzią na pytanie, czy jesteśmy na to skazani, czy możemy z tym walczyć.
Zaczyna do ciebie docierać, że od nas dorosłych zależy, w jakiej atmosferze
będą wzrastały nasze dzieci. A Zosia? Jeżeli zobaczy, że jej choroba pozwala
nam normalnie żyć, funkcjonować i śmiać się jak kiedyś, sama przyjmie taką
postawę. Więc musimy dać radę, dla Zosi. I zaczynasz rozumieć, że nie masz
gorzej niż inni. Zawsze znajdziesz dziesięciu, którzy mają lepiej niż ty, ale
równie łatwo znaleźć dziesięciu, którzy mają gorzej. Nie oto chodzi. Trzeba
zrozumieć, że jest dobrze tak, jak jest. Bo kiedy jest dobrze? Kiedy Zosia z
Anią uśmiechają się rano. Kiedy pożartujemy i pośmiejemy się przy wspólnej
zabawie. I kiedy idą spać uśmiechnięte. A tej wartości nikt i nic nie może nam
odebrać.
Ten proces
trwa. Ale dziś jesteśmy szczęśliwi, jak dawniej. Dla naszej rodziny. I dla
Zosi, żeby nauczyła się być szczęśliwa z cukrzycą. I zaakceptowałam moją nową i
odpowiedzialną rolę trzustki, zamierzam się w niej wyspecjalizować. I choroba
córki stała się naszym towarzyszem i współlokatorem, nie wrogiem.
I wkurza
mnie, gdy ktoś wciąż powtarza: przykro mi, że was to spotkało, żal mi Zosi - i
siedzi z nosem na kwintę. Tego potrzebowałam na początku (a może wcale?!),
teraz chcę żyć normalnie. Więc kochani najbliżsi, przyjaciele, znajomi –
zaakceptujcie nową sytuację, jak my. I cieszcie się naszym codziennym, zwykłym,
spokojnym i znów niezachwianym Rodzinnym Szczęściem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz