Remisja.
Małe i nie zawsze konieczne dawki insuliny do posiłków. Świetnie – do czasu
pierwszej choroby…
Dzień
pierwszy.
Po
podwieczorku Zosia się pokłada, nie ma siły na zabawę. Mierzę temperaturę –
38,5°C. Podaję leki przeciwgorączkowe, pilnuję, żeby dużo piła, idzie spać. W
nocy cukry ciut wyższe niż zwykle – ale po dobiciu do 180 spadają same, bez
korekty, choć dwa razy trzeba podać lek przeciwgorączkowy.
Dzień drugi.
Zosia nie
chce jeść. Mówi, że jej niedobrze. Co 4 – 5 godzin dobija do 39°C z hakiem.
Pilnuję, żeby dużo piła, dzień może nie jeść – myślę, zgodnie z dawnym nawykiem
sprzed cukrzycy. Cukry Zosia ma idealne, wahają się od 80 do 130, choć od czasu
do czasu coś podje - kawałek kromki
chleba, trochę rosołku – bez insuliny, bo z naszych przeliczników wychodzi
około 0,1 jednostki. Jest dobrze – myślę, nieświadoma, że to cisza przed burzą…
Po południu – choć glikemia nadal jest wyrównana – pojawiają się w moczu ciała
ketonowe. No i masz! Dlaczego? Szybki przegląd wiedzy na ten temat, ze
szkolenia w szpitalu i z Internetu. Już wiem! Idealne cukry Zosi uśpiły moją
czujność, zapomniałam, że aceton nie pojawia się tylko od „za dużych” cukrów,
ale też z głodu. Wiec to ketony głodowe, na szczęście na tyle ich mało, że
możemy działać w domu. Podajemy insulinę, wmuszamy lekki posiłek i wmuszamy
małą butelkę wody z cytryną (która Zosi nie smakuje przeokropnie). Uf… Chyba
jest dobrze.
Dzień
trzeci.
Wstajemy z
ciałami ketonowymi na dwa plusy (trzy plusy wymagają już wizyty w szpitalu –
więc pojawia się strach). Ja z Zosią zaliczam wizytę u pediatry – werdykt –
infekcja wirusowa, mąż dzwoni na oddział diabetologiczny do naszej pani doktor
po poradę. Już wiemy. Do każdego posiłku mamy podać insulinę w większych
ilościach, niż wynika z przeliczników, i oczywiście podawać Zosi wodę z
cytryną. Działamy. Od tej pory dzień czwarty, piąty, i kolejny… wyglądają tak
samo.
Wstajemy –
dwa plusy. Choć codziennie wieczorem i w nocy działamy coraz bardziej – więcej
insuliny (przeliczniki powiększyliśmy już trzykrotnie), gdy cukry zaczynają rosnąć podajemy coraz
większe korekty, więcej wody z cytryną. Nie pomaga. Codziennie nieprzespane
noce – do czasu aż przestanie działać ostatnia dawka insuliny mierzę cukier co
30 minut (bo jest na tyle duża, że boję się hipoglikemii), więc do 4 nad ranem
mniej więcej czuwam, sprawdzam temperaturę, wmuszam kolejną szklankę wody…
I tak rano
ciała ketonowe są.
Więc po
wstaniu – stres - żeby się wypłukały.
Podaję więcej insuliny niż trzeba, wmuszam posiłek i wmuszam w biedną Zosię
ogromne ilości wody z cytryną. Po około godzinie udaje się, jest lepiej.
Pojawia się
stres drugi. Czy pośniadaniowa górka cukrowa zacznie spadać. Znów wmuszam w
biedną Zosię morze wody i sprawdzam cukier co 15 min. Leci. Przeważnie tuż po
tym, jak znikną ciała ketonowe leci na łeb na szyję.
Pojawia się
stres trzeci – na jakim poziomie się ustabilizuje? Czy poleci za nisko? Znów
sprawdzam cukier co 15 minut. Boję się hipoglikemii, znów sporo powiększyłam
dawkę insuliny. W końcu sytuacja się stabilizuje. Po około dwóch godzinach od
śniadania mogę odetchnąć.
Uf! 15 minut
na kawę i kąpiel i zabieram się za obiad, czyli – wszystko od początku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz