piątek, 21 października 2016

Pierwsza choroba wirusowa czyli pierwszy atak ciał ketonowych

Remisja. Małe i nie zawsze konieczne dawki insuliny do posiłków. Świetnie – do czasu pierwszej choroby…

Dzień pierwszy.
Po podwieczorku Zosia się pokłada, nie ma siły na zabawę. Mierzę temperaturę – 38,5°C. Podaję leki przeciwgorączkowe, pilnuję, żeby dużo piła, idzie spać. W nocy cukry ciut wyższe niż zwykle – ale po dobiciu do 180 spadają same, bez korekty, choć dwa razy trzeba podać lek przeciwgorączkowy.

Dzień drugi.
Zosia nie chce jeść. Mówi, że jej niedobrze. Co 4 – 5 godzin dobija do 39°C z hakiem. Pilnuję, żeby dużo piła, dzień może nie jeść – myślę, zgodnie z dawnym nawykiem sprzed cukrzycy. Cukry Zosia ma idealne, wahają się od 80 do 130, choć od czasu do czasu coś podje  - kawałek kromki chleba, trochę rosołku – bez insuliny, bo z naszych przeliczników wychodzi około 0,1 jednostki. Jest dobrze – myślę, nieświadoma, że to cisza przed burzą… Po południu – choć glikemia nadal jest wyrównana – pojawiają się w moczu ciała ketonowe. No i masz! Dlaczego? Szybki przegląd wiedzy na ten temat, ze szkolenia w szpitalu i z Internetu. Już wiem! Idealne cukry Zosi uśpiły moją czujność, zapomniałam, że aceton nie pojawia się tylko od „za dużych” cukrów, ale też z głodu. Wiec to ketony głodowe, na szczęście na tyle ich mało, że możemy działać w domu. Podajemy insulinę, wmuszamy lekki posiłek i wmuszamy małą butelkę wody z cytryną (która Zosi nie smakuje przeokropnie). Uf… Chyba jest dobrze.

Dzień trzeci.
Wstajemy z ciałami ketonowymi na dwa plusy (trzy plusy wymagają już wizyty w szpitalu – więc pojawia się strach). Ja z Zosią zaliczam wizytę u pediatry – werdykt – infekcja wirusowa, mąż dzwoni na oddział diabetologiczny do naszej pani doktor po poradę. Już wiemy. Do każdego posiłku mamy podać insulinę w większych ilościach, niż wynika z przeliczników, i oczywiście podawać Zosi wodę z cytryną. Działamy. Od tej pory dzień czwarty, piąty, i kolejny… wyglądają tak samo.

Wstajemy – dwa plusy. Choć codziennie wieczorem i w nocy działamy coraz bardziej – więcej insuliny (przeliczniki powiększyliśmy już trzykrotnie),  gdy cukry zaczynają rosnąć podajemy coraz większe korekty, więcej wody z cytryną. Nie pomaga. Codziennie nieprzespane noce – do czasu aż przestanie działać ostatnia dawka insuliny mierzę cukier co 30 minut (bo jest na tyle duża, że boję się hipoglikemii), więc do 4 nad ranem mniej więcej czuwam, sprawdzam temperaturę, wmuszam kolejną szklankę wody…

I tak rano ciała ketonowe są.

Więc po wstaniu – stres  - żeby się wypłukały. Podaję więcej insuliny niż trzeba, wmuszam posiłek i wmuszam w biedną Zosię ogromne ilości wody z cytryną. Po około godzinie udaje się, jest lepiej.

Pojawia się stres drugi. Czy pośniadaniowa górka cukrowa zacznie spadać. Znów wmuszam w biedną Zosię morze wody i sprawdzam cukier co 15 min. Leci. Przeważnie tuż po tym, jak znikną ciała ketonowe leci na łeb na szyję.

Pojawia się stres trzeci – na jakim poziomie się ustabilizuje? Czy poleci za nisko? Znów sprawdzam cukier co 15 minut. Boję się hipoglikemii, znów sporo powiększyłam dawkę insuliny. W końcu sytuacja się stabilizuje. Po około dwóch godzinach od śniadania mogę odetchnąć.

Uf! 15 minut na kawę i kąpiel i zabieram się za obiad, czyli – wszystko od początku…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz