piątek, 28 października 2016

A jednak szpital…

Kolejny dzień choroby Zosi. Rano po wstaniu – dwa plusy ciał ketonowych w moczu, w kolejnym moczu – trzy. Zgodnie z tym, czego nas wyuczyli – jedziemy do szpitala, ale wcześniej wlewam w Zosię morze wody z cytryną. Okazuje się, że w szpitalu już w moczu ciał ketonowych nie ma!!! Oczywiście w szósty dzień wysokiej gorączki nie chcą nas już wypuścić, lądujemy na tym samym oddziale diabetologicznym i na tej samej sali, na której dwa miesiące temu Zosia zaczynała swoją przygodę z cukrzycą jako „świerzak”.  

I znów doba kroplówki z insuliną, do tego antybiotyk (choć po czterech dniach, gdy wychodzimy okazuje się, że to wirusowe zapalenie oskrzeli). Za drugim razem, bez traumy mamy „świerzaka” stwierdzam, że na tym oddziale jest całkiem przyjemnie, bardzo miłe (i już znajome) panie doktor i pielęgniarki (z malutkimi wyjątkami…).  Zosia też czuje się tu dobrze, zna każdy kąt, nie jest źle; choć z tyłu głowy pozostaje pytanie: czy można było zostać w domu i uniknąć antybiotyku?

Aktualnie dokańczamy „zdrowienie” w domu, Zosia dochodzi do siebie. A ja zastanawiam się, jak zareaguje na tę infekcję nasza remisja? Na razie trochę się cofnęła, ale nadal trwa. Czekamy. W razie co wiemy, że pompę dostaniemy w kwietniu. A ja będąc w szpitalu przeszkoliłam się odrobinkę w tym temacie u mamy dziewczynki z łóżka obok.

To tyle w kwestii pierwszej infekcji. Podsumowując uważam, że wygrałam tę walkę. Zosia natomiast wykazała się większą odwagą, niż ostatnio, choć zakładanie „motylka”, który „pije” lekarstwa i zawartość kroplówek skutkowało wylaniem morza łez i  stresowym „pikiem” glikemii do 260 mg/dl.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz