Kolejny dzień choroby Zosi. Rano po wstaniu – dwa plusy ciał
ketonowych w moczu, w kolejnym moczu – trzy. Zgodnie z tym, czego nas wyuczyli –
jedziemy do szpitala, ale wcześniej wlewam w Zosię morze wody z cytryną.
Okazuje się, że w szpitalu już w moczu ciał ketonowych nie ma!!! Oczywiście w
szósty dzień wysokiej gorączki nie chcą nas już wypuścić, lądujemy na tym samym
oddziale diabetologicznym i na tej samej sali, na której dwa miesiące temu
Zosia zaczynała swoją przygodę z cukrzycą jako „świerzak”.
I znów doba kroplówki z insuliną, do tego antybiotyk (choć po
czterech dniach, gdy wychodzimy okazuje się, że to wirusowe zapalenie
oskrzeli). Za drugim razem, bez traumy mamy „świerzaka” stwierdzam, że na tym
oddziale jest całkiem przyjemnie, bardzo miłe (i już znajome) panie doktor i
pielęgniarki (z malutkimi wyjątkami…). Zosia też czuje się tu dobrze, zna każdy kąt,
nie jest źle; choć z tyłu głowy pozostaje pytanie: czy można było zostać w domu
i uniknąć antybiotyku?
Aktualnie dokańczamy „zdrowienie” w domu, Zosia dochodzi do
siebie. A ja zastanawiam się, jak zareaguje na tę infekcję nasza remisja? Na
razie trochę się cofnęła, ale nadal trwa. Czekamy. W razie co wiemy, że pompę
dostaniemy w kwietniu. A ja będąc w szpitalu przeszkoliłam się odrobinkę w tym
temacie u mamy dziewczynki z łóżka obok.
To tyle w kwestii pierwszej infekcji. Podsumowując uważam, że
wygrałam tę walkę. Zosia natomiast wykazała się większą odwagą, niż ostatnio,
choć zakładanie „motylka”, który „pije” lekarstwa i zawartość kroplówek
skutkowało wylaniem morza łez i stresowym
„pikiem” glikemii do 260 mg/dl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz