niedziela, 8 stycznia 2017

Żeby nie było za różowo

Czasami mam oczywiście słabsze dni, ale nie mam wtedy weny. Stwierdziłam jednak, że muszę coś o nich napisać, bo bycie mamą Cukierkowej Zosi to nie bajka. Nie przygnębia mnie już specjalnie częste mierzenie cukru - ponieważ sensor na ramieniu działa idealnie; ani wbijanie insulinowych penów – Zosia znosi je doskonale, z uśmiechem na buzi; jednak czasem przytłacza mnie cala reszta. Czyli co?

1.      Brak snu. To najbardziej doskwiera. Brak ciągłego snu, dłuższego niż 2 – 3 godziny. Noce Zosi to huśtawka, jazda bez trzymanki. Albo – jak zbiera ją kolejny wirus (czyli po około tygodniu, dwóch od poprzedniego…) – cukry idą w górę i czasami wymagają nawet dwóch korekt co 2 godziny, po których pilnujemy, by nie spadły za nisko; albo jak zaczyna zdrowieć spada, nawet czasem do czterdziestu kilku, i trzeba dokarmiać, pilnować i zmniejszać przeliczniki chorobowe. Takie nocne spanie seriami mi nie wystarcza. Jak tylko mam okazję, dosypiam po obiedzie.

2.      Pilnowanie, żeby Zosia zjadła zaplanowany posiłek. Czasem coś kosztuje i mówi – pyszne, chcę to zjeść, ja obliczam kalorie, podaję zastrzyk, i zaczyna się masakra. Mama, paskudne, nie zjem tego, płacz, odruch wymiotny, a cukier – leci. Pół biedy, jak jestem w domu i mam pod ręką coś „na wymianę”. Ale jeśli nie… Najpierw są prośby, potem tłumaczenie, że cukier spada i że musi, potem szantaż, … Dokąd byś się posunął, gdybyś wiedział, że od tego, czy Twoje dziecko nauczy się zjadać zaplanowany posiłek, zależy jego zdrowie i życie? Ja raz postawiłam z takim impetem talerz przed marudzącą Zosią, mówiąc że musi, że rozbił się w drobny maczek… Nie miałam już siły. Potem płakałyśmy obie, a Zosia - zamiast „,paskudnego mięsa” porozrzucanego na stole i dywanie razem z okruchami talerza – dostała do obiadu dwa plasterki żółtego sera. A teraz wyobraź sobie, że akurat Zosia ma słabszy dzień, i mam tak cztery posiłki z rzędu (co zdarza się na szczęście niezmiernie rzadko). W takie dni opadami z resztek sił, w zasadzie ogarniam tylko Zosię i Anię jak wróci ze szkoły, natomiast prace domowe leżą odłogiem, wydaje się, że przez cały dzień nie zrobiłam nic, a ja jestem do niczego. Chcę tylko snu. I wypłakania się w moją poduszkę, która o moich słabościach wie najwięcej. Nie wspomnę już o tym, że ze zmęczenia nawet nie zauważam powrotu męża z pracy….



Jednak trzeba się podnosić. Zbierać siły i zaczynać od nowa. Są gorsze chwile, ale generalnie jest dobrze. Dajemy radę żyć z naszym jedynym nieplanowanym dzieckiem – cukrzycą. I potrafimy być szczęśliwi. Ja, mąż, Ania i Zosia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz