Czasami mam
oczywiście słabsze dni, ale nie mam wtedy weny. Stwierdziłam jednak, że muszę
coś o nich napisać, bo bycie mamą Cukierkowej Zosi to nie bajka. Nie przygnębia
mnie już specjalnie częste mierzenie cukru - ponieważ sensor na ramieniu działa
idealnie; ani wbijanie insulinowych penów – Zosia znosi je doskonale, z
uśmiechem na buzi; jednak czasem przytłacza mnie cala reszta. Czyli co?
1. Brak snu. To najbardziej doskwiera.
Brak ciągłego snu, dłuższego niż 2 – 3 godziny. Noce Zosi to huśtawka, jazda
bez trzymanki. Albo – jak zbiera ją kolejny wirus (czyli po około tygodniu,
dwóch od poprzedniego…) – cukry idą w górę i czasami wymagają nawet dwóch
korekt co 2 godziny, po których pilnujemy, by nie spadły za nisko; albo jak
zaczyna zdrowieć spada, nawet czasem do czterdziestu kilku, i trzeba dokarmiać,
pilnować i zmniejszać przeliczniki chorobowe. Takie nocne spanie seriami mi nie
wystarcza. Jak tylko mam okazję, dosypiam po obiedzie.
2. Pilnowanie, żeby Zosia zjadła
zaplanowany posiłek. Czasem coś kosztuje i mówi – pyszne, chcę to zjeść, ja
obliczam kalorie, podaję zastrzyk, i zaczyna się masakra. Mama, paskudne, nie
zjem tego, płacz, odruch wymiotny, a cukier – leci. Pół biedy, jak jestem w
domu i mam pod ręką coś „na wymianę”. Ale jeśli nie… Najpierw są prośby, potem
tłumaczenie, że cukier spada i że musi, potem szantaż, … Dokąd byś się posunął,
gdybyś wiedział, że od tego, czy Twoje dziecko nauczy się zjadać zaplanowany
posiłek, zależy jego zdrowie i życie? Ja raz postawiłam z takim impetem talerz
przed marudzącą Zosią, mówiąc że musi, że rozbił się w drobny maczek… Nie
miałam już siły. Potem płakałyśmy obie, a Zosia - zamiast „,paskudnego mięsa”
porozrzucanego na stole i dywanie razem z okruchami talerza – dostała do obiadu
dwa plasterki żółtego sera. A teraz wyobraź sobie, że akurat Zosia ma słabszy
dzień, i mam tak cztery posiłki z rzędu (co zdarza się na szczęście niezmiernie
rzadko). W takie dni opadami z resztek sił, w zasadzie ogarniam tylko Zosię i Anię
jak wróci ze szkoły, natomiast prace domowe leżą odłogiem, wydaje się, że przez
cały dzień nie zrobiłam nic, a ja jestem do niczego. Chcę tylko snu. I
wypłakania się w moją poduszkę, która o moich słabościach wie najwięcej. Nie
wspomnę już o tym, że ze zmęczenia nawet nie zauważam powrotu męża z pracy….
Jednak
trzeba się podnosić. Zbierać siły i zaczynać od nowa. Są gorsze chwile, ale
generalnie jest dobrze. Dajemy radę żyć z naszym jedynym nieplanowanym
dzieckiem – cukrzycą. I potrafimy być szczęśliwi. Ja, mąż, Ania i Zosia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz