czwartek, 16 sierpnia 2018

Dwa lata później...

Gdy zachoruje Twoje dziecko - nagle, bez ostrzeżenia i bez szans na wyzdrowienie - umiera Twój świat. Na zawsze. Z każdą kolejną igłą wbitą w małe ciałko i łzą wpatrzonych w ciebie pełnych niepokoju oczek - Twój świat umiera od nowa.

Ale gdy wypłaczesz cały szok i żal, gdy przetrwasz bolesną fazę niekończących się pytań "dlaczego", świat rodzi się od nowa. Trudniejszy. Głębszy. Jedyny, jaki masz. Wraz z nadzieją, która daje Ci siłę. I walczysz jak lew. By ten doświadczony przez los, wpatrzony w Ciebie mały człowiek też zaczął walczyć.

O zdrowie, mimo choroby. O każdą chwilę, mimo wyrzeczeń. O beztroskie szczęście, mimo igieł, sensorów i wkłuć. O normalne życie, mimo liczenia kalorii na okrągło. O każdy dzień, mimo nieprzespanych nocy z powodu niekończących się pomiarów cukru. O bycie kimś zwykłym, mimo tego, że na co dzień jest się obwieszonym jak choinka kabelkami i "słodką elektroniką" przyciągającą ciekawskie spojrzenia. O SIEBIE.

A po dwóch latach stwierdzasz, że Twój świat wcale nie umarł. Że świat wcale się nie zmienił. To Tobie na moment stanęło serce. By kochać mocniej, silniej i dojrzalej.

Nigdy nie chciałabym innej Zosi. Chcę właśnie tę. Moją Zosię, z blond włoskami, z cukrzycą typu I, z wrażliwym serduszkiem, trochę wrednym charakterkiem i miłością do cyferek. Nie oddałabym ani jednej cennej chwili spędzonej z nią przez te 2 lata choroby za nic. Te trudne doświadczenia ukształtowały jej charakter, zahartowały ją, stała się dojrzalsza i bardziej zdyscyplinowana. W tym wszystkim pozostając jednak beztroskim dzieckiem, tupiącym nóżką, gdy coś idzie nie po jej myśli. Moja wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna Zosia.

A z drugiej strony - oddałabym wszystko za jej zdrowie. WSZYSTKO. Bez wahania, w każdej chwili. Więc robię co mogę - każdego dnia jest najzdrowszym, najradośniejszym, żyjącym najbardziej normalnie i beztrosko dzieckiem - jak potrafię. a My - jesteśmy najzwyklejszą, czerpiącą z życia najwięcej ile się da, najszczęśliwszą i najlepszą rodziną, jak potrafimy. Ja, mój mąż, Ania i Zosia. I trzymamy się razem. W czwórkę. Nie w piątkę - jak się wydawało - kiedy ta zołza ct1 wdarła się z butami w nasze życie i zdawała się przejąć pałeczkę decydenta.

I nie ma Zosi z etykietką "uwaga, cukrzyca typu I, zachować szczególną ostrożność i przestrzegać setki nowych zasad". Jest tylko Zosia. Albo aż Zosia. Mały wielki człowiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz