Udaliśmy się
z córkami kilka dni temu do kina na spotkanie z Mikołajem z męża pracy. Zakupiliśmy
potajemnie worek „zdrowszych” słodkości (bez cukru, ze stewią lub ksylitolem) i
w zmowie że Śnieżynką dokonaliśmy podmiany. Przyszła kolej na Zosię. Ania
wyedukowała ją wcześniej odpowiednio: pamiętaj, na każde pytanie Mikołaja
odpowiadaj „tak”; na szczęście na pytanie jak masz na imię, Zosia odpowiedziała
prawidłowo. Nieświadomy Mikołaj wręczył córce klocki oraz nasz wór po przejściach
mówiąc, jak każdemu dziecku: a tu masz Zosiu wór słodyczy. Wróciła więc smutna
do nas mówiąc: macie, ja i tak tego nie mogę jeść. Przekonałam córkę, żeby zaglądnęła
do środka, i… wybuchła największa radość, jaką w życiu widziałam. Mama, Mikołaj
naprawdę przygotował to specjalnie dla mnie? A skąd on wiedział? Setkom pytań towarzyszyło
100 podskoków i okrzyków radości. Aż Ania poczuła się ciut zazdrosna, jako
jedna z wielu i stwierdziła, że Zosia ma lepsze słodycze i że ona za rok też
takie chce. A co na to cukier Zosi? Nasz wykrywacz emocji odnotował pik od 98
do 250 mg/dL w ciągu 10 – 15 minut. Bez wątpienia były szczere.
To moja córka
Zosia. Ma nieuleczalną cukrzycę typu pierwszego. Żal Ci?
Mi pierwszy
raz w Mikołaja popłynęły po twarzy łzy, ale nie ze smutku. To był chyba najszczęśliwszy
dzień w życiu mojej córki. Nigdy wcześniej nie widziałam u żadnej z córek
takiej radości. Czy to co przechodzi, jest tego warte? Jaką cenę warto zapłacić
za umiejętność bycia szczęśliwym? Za umiejętność cieszenia się drobiazgami, na które
wcześniej nie zwracaliśmy uwagi?
Dalej Ci żal
Zosi? Obudź się, nie kuś losu, żeby zrobił to za Ciebie. Moja córka jest dzisiaj
najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. Stoi teraz przed lustrem w sukience
Elsy i nausznikach z Elsą i Anną (też od Mikołaja) i czuje się jak mała księżniczka.
Nie myśli: jestem chora. Myśli: jestem wyjątkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz