Gdy zachoruje Twoje dziecko - nagle, bez ostrzeżenia i bez szans na wyzdrowienie - umiera Twój świat. Na zawsze. Z każdą kolejną igłą wbitą w małe ciałko i łzą wpatrzonych w ciebie pełnych niepokoju oczek - Twój świat umiera od nowa.
Ale gdy wypłaczesz cały szok i żal, gdy przetrwasz bolesną fazę niekończących się pytań "dlaczego", świat rodzi się od nowa. Trudniejszy. Głębszy. Jedyny, jaki masz. Wraz z nadzieją, która daje Ci siłę. I walczysz jak lew. By ten doświadczony przez los, wpatrzony w Ciebie mały człowiek też zaczął walczyć.
O zdrowie, mimo choroby. O każdą chwilę, mimo wyrzeczeń. O beztroskie szczęście, mimo igieł, sensorów i wkłuć. O normalne życie, mimo liczenia kalorii na okrągło. O każdy dzień, mimo nieprzespanych nocy z powodu niekończących się pomiarów cukru. O bycie kimś zwykłym, mimo tego, że na co dzień jest się obwieszonym jak choinka kabelkami i "słodką elektroniką" przyciągającą ciekawskie spojrzenia. O SIEBIE.
A po dwóch latach stwierdzasz, że Twój świat wcale nie umarł. Że świat wcale się nie zmienił. To Tobie na moment stanęło serce. By kochać mocniej, silniej i dojrzalej.
Nigdy nie chciałabym innej Zosi. Chcę właśnie tę. Moją Zosię, z blond włoskami, z cukrzycą typu I, z wrażliwym serduszkiem, trochę wrednym charakterkiem i miłością do cyferek. Nie oddałabym ani jednej cennej chwili spędzonej z nią przez te 2 lata choroby za nic. Te trudne doświadczenia ukształtowały jej charakter, zahartowały ją, stała się dojrzalsza i bardziej zdyscyplinowana. W tym wszystkim pozostając jednak beztroskim dzieckiem, tupiącym nóżką, gdy coś idzie nie po jej myśli. Moja wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna Zosia.
A z drugiej strony - oddałabym wszystko za jej zdrowie. WSZYSTKO. Bez wahania, w każdej chwili. Więc robię co mogę - każdego dnia jest najzdrowszym, najradośniejszym, żyjącym najbardziej normalnie i beztrosko dzieckiem - jak potrafię. a My - jesteśmy najzwyklejszą, czerpiącą z życia najwięcej ile się da, najszczęśliwszą i najlepszą rodziną, jak potrafimy. Ja, mój mąż, Ania i Zosia. I trzymamy się razem. W czwórkę. Nie w piątkę - jak się wydawało - kiedy ta zołza ct1 wdarła się z butami w nasze życie i zdawała się przejąć pałeczkę decydenta.
I nie ma Zosi z etykietką "uwaga, cukrzyca typu I, zachować szczególną ostrożność i przestrzegać setki nowych zasad". Jest tylko Zosia. Albo aż Zosia. Mały wielki człowiek.
czwartek, 16 sierpnia 2018
czwartek, 9 sierpnia 2018
Cukierek na wyspie boga Słońca
Kolejne
wakacje… Zołza ct1 jest już zupełnie w cieniu codziennego życia – tam gdzie jej
miejsce – więc w końcu wczasy all
inclusive nie wydały się nam
problematyczne i postanowiliśmy polecieć na Rodos. Ponieważ pierwszy raz
zamierzaliśmy wpakować naszą słodką Zosię poobwieszaną „cukrowym sprzętem” do
samolotu, zaopatrzyliśmy się – na wszelki wypadek – w odpowiednie zaświadczenie
od diabetologa. Przestawiłam też córę na bazę z pena – co zwykle czynię, gdy ma
spędzać więcej czasu w wodzie niż na lądzie i… ruszyliśmy do Grecji.
Przeprawa do
hali odlotów odbyła się dość sprawnie. Bez problemowo Zosia przeszła przez
bramki z pompą, sensorem i transmiterem – i nawet nie „zapiszczała” ku jej
uciesze. Pompa została pobieżnie oglądnięta i nie wzbudziła ani specjalnego
zainteresowania, ani obaw służb celnych. W samolocie przeszliśmy tylko z
podglądu cukrów online na skanowanie librą, ze względu na tryb samolotowy w
telefonie córki i podróż minęła nam bez żadnych komplikacji.
Są różne
opinie na temat cukrów w samolocie z podpiętą pompą – że non stop hipo, że
wysokie z emocji, u nas – mimo że lot kosztował słodką wiele pozytywnych emocji
– były „normalne”. Nie zaobserwowałam nic zaskakującego i nietypowego.
A wczasy? W
ogóle cukrzycy tam z nami nie było! Wszystkie niezbędne czynności odbywały się
automatycznie. Obliczanie „na oko” kalorii po dwóch latach było dla mnie tak
łatwe i niezauważalne, że pierwszy raz, ponad 2000 kilometrów od domu dotarło do
nas, że ta zołza ct1 w ogóle nas nie ogranicza!
A cukry?
Niektórzy pytali po powrocie, jak tam cukry w Grecji. Jedyna odpowiedź, jaka
przychodziła mi do głowy, to „normalnie”. Czasem były super, jakby nam zdechł
wąż cukrowy; czasem były duże góry – jakby trawił słonia, a czasem leciały
prawie pionowo w dół – ku uciesze Zosi, której bardzo zasmakowały greckie
cukierki owocowe. Ze względu na ciągły ruch w wodzie – zapotrzebowanie na
insulinę spadło prawie o połowę i tych pysznych cukierków zeszły ze 3 duże
paczki.
Podsumowując
– wyspa boga Słońca jest stworzona dla cukierków kochających cukierki, lody; świeże,
soczyste, słodkie owoce; lazurowe, ciepłe, przejrzyste morze, niekończące się
babranie w piasku na złocistej plaży i słońce
– które świeci tam 300 dni w roku…
Subskrybuj:
Posty (Atom)